Shiatsu w Bydgoszczy

Intuicyjnie czuję, że to jest to…

Zima 2008 roku w poznańskim małym, za to jakże przytulnym
domowym zaciszu. Dziecięcy drobiazg słodko śpi w trzech
łóżeczkach sprytnie zainstalowanych w jednym pokoju.

Zapowiada się spokojny czas na film, książkę albo gotowanie
aromatycznej zupy, tylko że… widzę jak mąż robi się biały jak
ściana, a po chwili niemal zielony z bólu.

Łapie go skurcz brzucha tak silny, że w kilka sekund zwija się w
harmonijkę, na co ja reaguję pełną gotowością do działania. W
sekundę, całym wysiłkiem woli robię w głowie przegląd zasad
żywienia według 5 przemian i wiem, że on teraz potrzebuje
czegoś, co odblokuje zastój w organizmie.

Najlepiej już! Dlatego najszybciej jak to możliwe zaparzam
napar z imbiru. Studzę i rozlewając go przy tym trochę
przynoszę napar kulącemu się z bólu człowiekowi. Będzie go
popijał, a ja będę mu towarzyszyć zmobilizowana i czujna. Na
szczęście snu dzieci nic nie mąci i mogę się skupić na
obserwacji sytuacji i wewnętrznych podpowiedzi.

Niestety, u męża pomimo moich starań nadal zator. A po
kilkunastu kwadransach wiem, że jego jelita przestały
pracować. Ponawiam próbę, tym razem podając napar z
majeranku. Ale i on nie zadziałał tak jak oczekiwałam, brzuch
męża powiększa się i puchnie. W takich sytuacjach kompletnie
odcinam się od emocji.

Działam technicznie licząc na to, że pojawi się dodatkowa podpowiedź.
Ale jestem już gotowa jechać do szpitala. Jednak w nagłym olśnieniu
przypomina mi się skromne opracowanie na temat masażu leczniczego
Pawła Sokołowa. Kupiłam je będąc jeszcze w liceum.

To poradnik na temat shiatsu, uzdrawiającego masażu japońskiego
z opisami prostych, podstawowych zabiegów na określone dolegliwości.
Natychmiast podbiegam do biblioteczki i metodycznie
wyszukuję zapomnianej pozycji pośród innych książek.
Przepełniona nadzieją przeglądam spis treści i przerzucam

kolejne kartki. Jednocześnie na plecach czuję oddech
upływającego czasu, bo wiem, że liczy się każda sekunda.
Intuicja mi podpowiada, że znajdę właściwą pomoc.
Oczami śledzę opis zabiegu zalecanego na niestrawności i
niemal jednocześnie na brzuchu męża wykonuję wszystko
kropka w kropkę. Na tyle, na ile pozwalają mi jego kolejne
skurcze.

I po około dwudziestu minutach wszystko obraca się o
sto osiemdziesiąt stopni, bo… na twarzy męża grymas napięcia
łagodnieje. A jego brzuch pod moimi palcami znów staje się
miękki. Czuję ulgę, choć to nie koniec oczyszczania. Teraz
czas na wymioty i oboje wiemy, że to dobry znak.

I rzeczywiście nieszczęsna skórka od papryki odkleja się.
Zator puszcza. I mój nocny pacjent rano wstaje jak nowo narodzony,
niemal w pełni sił.

Czuję, że trafiłam na ważny temat w moim życiu i w wielkim
zaaferowaniu rozpoczynam poszukiwanie informacji o kursach i
szkoleniach z techniki shiatsu. I znajduję, tylko że w odległej
Warszawie lub Wrocławiu. A do tego kosztowne na tyle, że nie
mam żadnych możliwości, żeby tam pojechać.

Za to, jak to w sytuacjach, w których potrzebuję wsparcia,
niemal natychmiast pojawiają się okoliczności sprzyjające.
Jeszcze w tym samym tygodniu koleżanka wspominając
masażystce, że znajoma rozpytuje o masaż shiatsu w
Poznaniu, dostaje wiadomość, że jej szef, nauczyciel technik
terapii wschodnich, właśnie zabiera się za ostatnią w swojej
karierze edycję szkoleń.

I tak, dwa tygodnie później rozpoczynam kilkumiesięczną naukę
masażu, dystansowania się, harmonizowania oddechu i
skupienia na wykonywanej pracy. To czas, dzięki któremu
zyskuję większą pewność, że w razie potrzeby będę mogła
lepiej pomóc najbliższym.

I tak się dzieje, bo tej techniki masażu używam, gdy dzieci boli
brzuszek albo wspierająco w leczeniu kaszlu. Pomagam też
innym rozluźnić spracowane barki, zrelaksować zmęczone
stopy, albo uśmierzyć ból w spiętych plecach. Jednak ta przygoda się nie

kończy, o nie. Nie byłabym sobą, gdybym nie sięgnęła po więcej.
Dlatego, abym mogła zabiegi wykonywać skuteczniej i poprawniej
dbam też o ich stronę energetyczną. I to jest powód, dla którego
w 2012 roku zdaję egzamin państwowy i otrzymuję dyplom czeladnika
bioenergoterapii po szkoleniu w Akademii Wiedzy Duchowej Zbigniewa Jana Popko
(Akademia Wiedzy Duchowej – Popko).

Dzięki Z. Janowi Popko umiem weryfikować swoją pracę wahadełkiem na skalach
poświęconych ludzkiemu zdrowiu i uzdrawianiu. Poszerzyłam
możliwości diagnostyczne i mogę pełniej pomóc osobom w
potrzebie.

Nadal pogłębiam swoją wiedzę kontynuując naukę zarówno w
rozumieniu akademickim, jak i kontynuując naukę autorskiej
metody uzdrawiania opracowanej przez Z.J Popko, która
wykracza poza czystą bioenergoterapię. Wykonując zabiegi
zwracam pilną uwagę na to, by zachować higienę na
płaszczyźnie fizycznej i energetycznej.

Jestem podczas nich skupiona, wyczulona na wewnętrzne podpowiedzi,
zanurzona w Ciszę i Harmonię. Po wielu latach bycia pomocą dla najbliższych,
dzięki czemu zyskałam liczne doświadczenia i wewnętrzną dojrzałość
wychodzę do świata by pomagać obolałym i wyczerpanym
pracą, stresem oraz długim siedzeniem przed komputerem
uzyskać rozluźnienie, zniwelować ból i zmobilizować siły
witalne tak, żeby mogli nawiązać kontakt z własnym ciałem.

A dzięki temu wrócić do swobodnego funkcjonowania. 

Joanna Bibik, współtwórca Twojej harmonii w ciele